Easy Halloween Make Up - Black & Red

Wesołego Halloween! Uwielbiam to święto za ciekawy klimat i możliwość wykazania się w charakteryzacji. Co prawda w tym roku nie zaszalałam, chciałam stworzyć coś łatwego z siostrą. Poza tym często pod takimi postami piszecie, że sami nie osiągniecie takiego efektu jak ja, dlatego ten makijaż będzie naprawdę idealny dla każdego. Wystarczy mieć w domu czerwony i czarny kosmetyk. :D

Na początek zobaczcie jak to wygląda w efekcie końcowym. Makijaż nie powinien zająć Wam więcej niż pół godziny. Z góry przyznam, że dla lepszego efektu dorobiłam sobie na zdjęciu czarne soczewki. Boję się soczewek, więc na realne chyba za szybko się nie skuszę. Wy oczywiście nie musicie ich zakładać, bo wiem, że sporo kosztują.


Jak wykonać taki makijaż?

  1. Na początek wyciągnij wszystkie czarne i czerwone kosmetyki. Mogą to być kredki, cienie, szminki, eyelinery, błyszczyki...
  2. Tak jak w pierwszym rzędzie na ilustracji wyciągamy czerwony kosmetyk. W moim przypadku z początku był to czerwony cień do powiek. Okrążamy nim oko jak na rysunku. Na ustach podkreślamy tylko środek (tu użyłam szminki) i cieniem otoczyłam usta tylko na dole. Ponieważ cień był średniej pigmentacji poprawiłam go lekko szminką, nakładając ją delikatnie palcem.
  3. Kolejny krok będzie już na czarno. Malujemy całą górną powiekę na czarno, najlepiej cieniem i łączymy ten kolor z czerwienią (patrz drugi rząd na obrazku). Można dorysować kreskę eyelinerem, dla podkreślenia kształtu oka. Jeśli chodzi o usta, to malujemy górną wargę, a na dolnej wolne miejsca, tak aby czerwony też był widoczny. Możecie do tego użyć nawet kredki do oczu (ja tak kiedyś robiłam).
  4. Ostatni krok to niedbałe kreski. Możecie użyć eyelinera lub znaleźć delikatny pędzelek i nabierać nim inny kosmetyk. Zrobiłam tak w przypadku czerwonych kresek. Pędzelkiem, o w miarę cienkiej końcówce, nabierałam czerwoną szminkę. Na koniec podkreśliłam też kąciki ust, wydłużając tym uśmiech.

Jak widać makijaż może wykonać każdy, nawet jeśli nie ma za dużo z makijażem do czynienia. Wystarczy trochę kreatywności przy szukaniu kosmetyków, a reszta to czysta (no może nie do końca :P) zabawa. Warto wykonać ten makijaż z kimś innym. A może zrobicie sobie wyzwanie i pomalujecie się nawzajem?

Jak Wam się podoba? Obchodzicie Halloween?
+ Może ktoś z Was wybiera się na Festiwal Kobiet? 🌼

Mediect "Cleansing and Brightening" Bubble Mask

Cześć! Muszę się Wam przyznać, że ostatnio nagromadziłam u siebie dosyć sporo maseczek. Bardzo je polubiłam i chętnie testuję nowości. Jedną z ciekawszych masek jest z pewnością bąbelkująca maska "oczyszczenie i rozświetlenie" od Mediect. Wiem, że tego typu maseczki są już na rynku, ale ta jest moją pierwszą z takim efektem. Pudełko zawiera trzy maseczki w płachcie. Opakowanie zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. Podoba mi się, że zadbano tu o każdy szczegół. Interesująca grafika przyciągnęła mój wzrok, a samo odpakowywanie sprawiło mi wiele frajdy. Masek staram się nie używać zbyt często, bo nie ma co z nimi przesadzać. Zostawiam je zwykle do przetestowania na weekend. 

Związałam włosy, oczyściłam twarz i zabrałam opakowanie do łazienki. Musze przyznać, maska jest bardzo mocno nasączona płynem. Jej kształt jest dosyć zabawny, więc można się z siebie pośmiać. :P U mnie bąbelki zaczęły się pojawiać już w trakcie nakładania maski. Po chwili było ich już naprawdę mnóstwo. Trzymałam ją tak jak zaleca producent - niecałe 5 minut. Efekt bąbelkowania z maską był fajny, ale dopiero po ściągnięciu jej poczułam, jak wiele ich się zrobiło. Maska w trakcie noszenia nie zsuwała się i nie przeszkadzała. Było czuć bańki mydlane, co było dosyć zaskakujące jak na kosmetyk. 


Po ściągnięciu, należy zmyć z twarzy resztki produktu. W efekcie końcowym twarz jest wygładzona i rozświetlona. Maska jak najbardziej spełnia swoje obietnice. Jak dla mnie rozświetlenie jest trochę zbyt mocne, ale cieszę się, że widać po niej efekt oczyszczenia. Z pewnością to nie będzie moja ostatnia maseczka z tej firmy.


Słyszeliście o tej firmie? Lubicie maski w płachcie?

Beauty Days 2019



Równo trzy tygodnie temu w Warszawie odbyły się targi Beauty Days. Było to pierwsze tego typu wydarzenie, na jakim się pojawiłam. Wybrałam się tam z jedną z przyjaciółek, więc wiedziałam, że na pewno będzie super. Zarezerwowałyśmy hotel i kupiłyśmy bilety na pociąg. Wybrałyśmy się na wszystkie trzy dni. 

Już pierwszego dnia było bardzo interesująco. Udało mi się dostać na warsztaty z robienia swojej własnej szminki, o których będę chciała wykonać oddzielny wpis. Niestety był to wstęp tylko dla jednej osoby, dlatego przyjaciółka musiała na wstępie się trochę ode mnie rozdzielić. Na szczęście była to jedyna taka sytuacja i resztę czasu spędziłyśmy wspólnie. Przed tym wysłuchałyśmy wykładu na temat współprac z firmami. Dowiedziałam się wielu ważnych wskazówek od strony doświadczonej blogerki i osoby, która zajmuje się wybieraniem właściwych osób. Znalazłyśmy się na tych wykładach tak naprawdę przypadkowo, ale bardzo się z tego powodu cieszę.

Po wykonaniu szminki, zaczęłyśmy chodzić po stoiskach. Z początku było dosyć chaotycznie, ciężko było odnaleźć się wśród tylu ciekawych wystaw. Chodziłyśmy tak naprawdę intuicyjnie w nowe miejsca. Postanowiłyśmy, że nie będziemy nic kupować pierwszego i drugiego dnia, zakupy zaplanowałyśmy na koniec, aby później ich nie żałować. Wyszło, jak wyszło i pierwszego dnia kupiłyśmy kilka maseczek, dzięki czemu mogłyśmy już jedną z nich przetestować w hotelu. 

Stoiska były pięknie ozdobione, niektóre miały nawet specjalne miejsca do zdjęć. Były akcje, aby wstawić swoje zdjęcie przy danych stoiskach, w zamian za produkt, ale nie brałam w nich udziału. 

Marka Ingrid zaskoczyła nas swoimi warsztatami z robienia błyszczyków. Dzięki temu nie tylko ja mogłam zrobić swój własny kosmetyk. Zuza stworzyła tak piękny kolor, że i mi wlała go trochę do pudełeczka. Co prawda później mi się rozlał, ale połowa została. :'D

Drugiego dnia pojawiła się fajna akcja przy stoisku Ambasadorki Kosmetycznej. Trzeba było zebrać 20 pieczątek firm, które współpracowały z ich portalem. Za zebrane pieczątki dostałyśmy cudowne paczuszki do testów. Też chętnie je zrecenzuję. Tego dnia już łatwiej było poruszać się po halach. Poznałyśmy dużo wspaniałych firm i nowych produktów. Niektóre firmy były tak miłe, że podarowały nam również próbki, abyśmy mogły najpierw przetestować dany kosmetyk. 

Pod koniec tego dnia udało mi się wpuścić przyjaciółkę do strefy dla blogerów, gdzie było świetne lustro do zdjęć. Działa na zasadzie foto-budki, aczkolwiek możemy jednocześnie widzieć jak mniej więcej wyjdziemy na tych zdjęciach. Świetna sprawa!



Ogólnie to były trzy złączone wydarzenia: kosmetyczne, fryzjerskie i ślubne. Na ślubne niestety poświęciłyśmy najmniej czasu, a szkoda, bo ominęły nas poczęstunki, robienie makramy i pięknych wianków. Znalazłam tam jednak wiele fantastycznych sukni i ozdób. 

W strefie fryzjerskiej spotkałyśmy chłopaków z "Ostrego cięcia". Wyżej zamieściłam zdjęcie. Przechodziła też tam Agnieszka Niedziałek, którą bardzo lubię, ale zabrakło mi odwagi, żeby do niej podejść. Zrobiłam sobie tam kolorowe warkoczyki, czyli kolejny temat na posta.

Z fajniejszych atrakcji na hali kosmetycznej było też bicie rekordu Guinnessa z Magdą Pieczonką. Wyszło akurat tak, że stała tuż przed nami, więc byłyśmy w centrum uwagi. :P

Jako blogerka dostałam specjalną przywieszkę, z którą mogłam wchodzić na teren wydarzenia bez biletu, która będzie świetną pamiątką tego spotkania. Dojazd z centrum Warszawy był sponsorowany przez organizatorów. Każdy mógł wsiąść do darmowego busa, który przyjeżdżał co chwilka. Mnie i przyjaciółce naprawdę bardzo się podobało. Osobiście chętnie będę jeździć na więcej tego typu wydarzeń. 



Lubicie tego typu wydarzenia? Byliście na jakimś? ...a może marzy Wam się jakieś? Koniecznie napiszcie w komentarzu. :) 

Avon True Power Stay





Avon to marka kosmetyków, z którą zaczynałam swoją makijażową przygodę. Do tej pory wracam i stale używam ulubionych produktów, a także jestem konsultantką, dlatego ucieszyłam się, że powstała akcja dla bloggerów. Spróbowałam swoich sił i udało się. Dzisiejszy post będzie poświęcony paczce z kosmetykami o długotrwałym działaniu. Zapraszam do czytania! ;)


⭐Podkład - Avon True Power Stay 24 Hour Foundation⭐


Głównym bohaterem paczki "Hot or Noty" jest podkład. Muszę się Wam przyznać, że bardzo się go obawiałam. Do tej pory zrezygnowałam całkowicie z szukania tego typu kosmetyku dla siebie, ponieważ moje próby kilka razy okazały się nietrafne, choć sprawdzałam z przyjaciółką testery stacjonarnie. Stwierdziłam, że sięgnę po podkład, gdy dopasuje mi go ktoś, kto się na tym zna. Plany jednak się zmieniły, gdy dostałam formularz od Avon z możliwością wyboru swojego odcienia. Jako, że mam już od nich sprawdzony korektor z dobrym odcieniem, zaryzykowałam i zamówiłam kosmetyk przez internet.

Do wyboru mamy aż 15 odcieni. Mój to "Warm Ivory" - bardzo jasny, ale w ciepłych tonach. Okazał się strzałem w dziesiątkę, naprawdę. Na pierwszy raz nałożyłam go naprawdę malutko, nie chciałam przesadzić. Zmatowił twarz i wyrównał koloryt. Ukrył też lekko niedoskonałości. Z ciekawości pytałam, czy widać, że mam go na sobie i nikt go nie zauważył. Tak więc jedna lekka warstwa jak najbardziej się sprawdziła, nie było efektu maski. Ma bardzo przyjemną konsystencję, którą bez problemu się rozprowadza. Opakowanie jest eleganckie, grube szkło daje fajny efekt. Pompka niestety czasem wypuszcza zbyt wiele kosmetyku, co chyba dla mnie jest jedynym minusem.

Użyłam go również w większej ilości. Nałożyłam jedną większą warstwę i dołożyłam kosmetyku na niedoskonałości. Nadal wyglądał bardzo naturalnie, jednak korektora nie zastąpi. Osobiście jestem jednak zadowolona, że nie daje aż tak dużego krycia, bo dzięki temu nie wyglądam w nim sztucznie.

A co z trwałością? Nie miałam jak przetestować tych obiecanych 24h, ale jako, że w tym tygodniu pracowałam na nocki, postanowiłam zostawić go do pracy. Nosiłam go ponad 18 godzin i rzeczywiście nie pojawiły się z nim problemy. Po tak długim czasie zauważyłam jedynie, że nagromadziło się go więcej przy "smile lines" (nie wiem jaka jest nazywa po polsku). Nie wygląda też zbyt estetycznie na rankach, ale to raczej jak przy wszystkich podkładach. Moja skóra nie świeciła się, aczkolwiek nie wiem jak to będzie przy cerze tłustej. Testowałam go w różnych temperaturach. Duży plus za niepozostawianie śladów na innych przedmiotach, nie ściera się. Jego cena w obecnym katalogu to 39,99zł. Jest też opcja zamówienia próbki za 1zł.



⭐Matowa szminka w płynie - Avon True Power Stay 16 Hour Lip Colour⭐


Drugim produktem z paczki jest szminka w pięknym odcieniu "Relentless Rose". Miałam już do czynienia z tym typem szminek od L`Oreal. Uwielbiam je, dlatego teraz bardzo chętnie maluję się tą nowością od Avon. Na początku muszę dodać, że nakłada się ją tak miło. Konsystencja jest genialna. Po zastygnięciu jest nie do ruszenia. Dużym plusem jest to, że zasycha naprawdę na całej powierzchni ust. Nie klei się i ma piękną pigmentację. W tej szmince naprawdę nie martwię się, że coś ubrudzę. Idealna do całusów. :D

Najbardziej przy testowaniu takich szminek ciekawi mnie jak sprawdzą się przy jedzeniu. Po śniadaniu i przekąskach nic się nie starło. Dopiero po obiedzie, gdzie miałam tłustą potrawę, szminka starła się lekko przy wewnętrznych stronach warg. Byłam na to gotowa i poprawiłam to dodatkową lekką warstwą. Po całym dniu niestety na tej wewnętrznej, kłopotliwej stronie szminka przypominała skorupę. Jednak wytrzymała w świetnym stanie naprawdę długo i chętnie sięgnę po inne warianty odcieni. W katalogu znajdziecie ja za 24,99zł.



Co myślicie o produktach z serii Power Stay? Testowałyście już któryś?

Copyright © Dollka Blog